Hej, tu Karolina!
O dodaniu tego wpisu myślałam już od początku tygodnia. W zasadzie blog nie jest mój, praw do niego nie mam żadnych, ale skoro i tak moja siostra jest aktualnie na wakacjach to postanowiłam zająć się jej 'dzieckiem'. Wszystko zostaje w rodzinie.
O dodaniu tego wpisu myślałam już od początku tygodnia. W zasadzie blog nie jest mój, praw do niego nie mam żadnych, ale skoro i tak moja siostra jest aktualnie na wakacjach to postanowiłam zająć się jej 'dzieckiem'. Wszystko zostaje w rodzinie.
To tak w roli wstępu.
A o czym chciałam napisać? Trochę o
ludziach, motywacji, pasji i tym, jak niewiele trzeba, żeby docenić
to, co mamy.
Może wiecie, może nie, ale od 4
tygodni zaczęłyśmy chodzić na siłownię. Totalne spontaniczna
decyzja. Do tej pory z jakąkolwiek aktywnością fizyczną miałyśmy
do czynienia sporadycznie. Chyba jak u każdego bardzo często
planowałyśmy, że OD JUTRA zaczniemy regularnie ćwiczyć, mniej
jeść, więcej pić i inne duperele. Jak pewnie u większości
kończyło się to zwykle taką samą... porażką. Kilka dni
zmuszania się do ćwiczeń i rezygnacja. I tak w kółko. Brak
motywacji, chęci i energii. Zawsze coś nie tak. A to czasu za mało,
nauki za dużo, obowiązki czekają, znajomi piszą, dzwonią i na
gwałt chcą się spotkać, albo po prostu leci nowy odcinek jednego
z tysiąca talent show, który przecież trzeba obejrzeć!Tak właśnie
minęła jedna wiosna, druga, lato, jesień, zima, rok, dwa... Nie
pomogły książki o zdrowym gotowaniu, nowy top treningowy ani płyty
Lewandowskiej. Aż w końcu sierpień 2016 natchnął nas do
zrobienia stanowczego kroku w przód. Nie takiego małego, dużego,
żeby nie można było się cofnąć. W tamtym roku RAZ wybrałyśmy
się na siłownię, po czym została zamknięta. Hm, dobry końca
początek. Mieszkając w naszych okolicach nie mamy dużego pola do
popisu, jeśli chodzi o takie spędzanie wolnego czasu. Do niedawna
byłyśmy święcie przekonane, że żadna nowa siłka w pobliżu nie
funkcjonuje. Totalnie przypadkiem dowiedziałyśmy się, że byłyśmy
w dużym błędzie. Szybko ogarnęłyśmy lokalizację, dogadałyśmy
termin i taa daa – oto jesteśmy. Wydaje mi się, że dość szybko
się zaklimatyzowałyśmy i przyzwyczaiłyśmy do odwiedzania tego
miejsca. Chociaż czasem ogarnia nas totalny leń to zawsze zmuszamy
się do pójścia. Oczywiście częściej ja mam taki spadek, marudzę
co 5 sekund, całą drogę do celu.
Tak też było pewnego razu o którym
to właśnie chciałam napisać. Był to poniedziałek. Po weekendzie
spędzonym na 2dniowym weselu, poranne wstawanie na początku
tygodnia było dla mnie jedną, wielką masakrą. Zaczęłam swój
rytuał narzekania. Że to niewyspana, nogi bolą, ręce bolą,
kostka obdarta od butów... no chodzące nieszczęście. Weszłam na
rowerek i totalnie od niechcenia przekładałam nogami, które nie
miały czasu zregenerowania się po intensywnej zabawie. I bum! W
pewnej chwili na salę wchodzi mężczyzna. Miał na oko ok. 30 lat,
wysoki, szczupły... z kulami w rękach. Od razu mój wzrok
powędrował w stronę jego nogi, która nie dość, że była
zabandażowana, to wystawały z niej metalowe części. Nie wiem co
to było, ale spokojnie można by było włożyć tam butelkę z
wodą. Koleś poszedł się przywitać z innym ćwiczącym i wyszedł.
Myślę ok, pewnie znajomy właścicieli, przyszedł ich odwiedzić.
Po chwili ku mojemu zdziwieniu Pan o kulach wrócił, rzucił je na
podłogę i zaczął podnosić ciężary. Wow, byłam w szoku. I to
nie tak, że popodnosił i koniec. Zaliczył po drodze jeszcze wiele
sprzętów i na każdym dawał z siebie 200%. Totalnie jakby nie
dopuszczał do siebie, że nie do końca jest sprawny, a ból odczuwa
2x bardziej, niż zdrowy człowiek. I tak oto ten niczego nieświadomy
facet dał mi takiego kopa, że w momencie zapomniałam o moich
'problemach'. Nogi nagle przestały odczuwać jakiekolwiek zakwasy,
zmęczenie odeszło w zapomnienie i wzięłam się w garść.
Zrobiłam mega trening, po którym nie musiałam mieć wyrzutów
sumienia. Kurde... jeden człowiek, jedna sytuacja i tak odmienia
myślenie i poglądy na wiele spraw. Ten widok uświadomił mi, że
nie ma rzeczy niemożliwych. Nic nie stoi na przeszkodzie do
działania. Jeśli do czegoś dążymy i jest to naszym priorytetem
to nie szukamy wymówek. Moje były dziecinne. W tamtej chwili to do
mnie dotarło. Energia, chęci, motywacja... to wszystko wróciło
do mnie jak bumerang. Wiem, że jeszcze wiele razy będę miała
gorsze dni, które najchętniej spędziłbym w łóżku z
czekoladą... Jesteśmy tylko ludźmi i mamy prawo do słabości.
Chodzi o to, że wiedzieć jak z tym walczyć i gdzie szukać pomocy.
Przychodzi ona często niespodziewanie. Wystarczy nauczyć się ją
dostrzegać i czerpać z niej jak najwięcej. Nie wiem czy za 2
miesiące, czy za rok nadal będę chodzić na siłownię, ale na ten
moment jest to moje małe uzależnianie. Jeśli robię sobie chociaż
3 dniowy reset to dopada mnie kac moralny. Jakby mi czegoś
brakowało. Dlatego staram się regularnie pojawiać w Studiu
Modelowania Ciała – mojego nowego, małego domu. Jak się okazuje
nie tylko aby poprawić kondycję, ale też żeby się zainspirować
i naładować energią! Z perspektywy tych 4 tygodni stwierdzam, że
pójście tam było strzałem w 10!
Kończę już. Albo dopiero.
Trochę się rozpisałam. Trochę chaotycznie. Bez ładu i składu.
Ale mam nadzieję, że osoby które to przeczytają wyciągną z tego
to, co chciałam przekazać.
Działajcie! Inspirujcie się!
Doceniajcie to, co macie! Motywujcie się! Bierzcie przykład z
innych!
Dążcie do bycia lepszą wersją siebie – codziennie!
Dążcie do bycia lepszą wersją siebie – codziennie!
Karolina.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
▸ Dziękuję za każdy komentarz ▸
▸ Zostaw link do swojego bloga, na pewno zajrzę ▸